18-02-2012

Kiszyniów – przepustka do wyboru

Autor tekstu: Krzysztof Szczepanik
Kategoria: Mołdowa, Ogólna
Przez ostatnie dwadzieścia lat Mołdowa wciąż nie rozwiązała swoich problemów: migracji ludności, niestabilności politycznej i rozbicia terytorialnego.

Około czwartej rano. Granica. Wjeżdżamy od strony Ukrainy. Kontrola po stronie ukraińskiej przechodzi szybko: o tej porze samochodów jest mało. Pozostaje nam jeszcze jedna formalność. Strona mołdawska. Do autobusu wchodzi pogranicznik. Pierwsze co rzuca się w oczy to jego mundur. Na miejscu herbu… Czerwona gwiazda z sierpem i młotem. Mój sąsiad z fotela obok wyjaśnia: to herb Naddniestrzańskiej Republiki Mołdawskiej. Zaraz po upadku ZSRR oddzieliła się ona od Mołdowy wprowadzając nową anty-mołdawską politykę. Mimo odłączenia tejże republiki, jej niezależności nie akceptuje żadne państwo na świecie oprócz innych nieuznawanych parapaństw jak Abchazja i Południowa Osetia.
„Paszport, proszę”, wystawia rękę naddniestrzański pogranicznik. Robi mi się nieprzyjemnie. Jeżeli z dokumentem coś się stanie to żaden organ dyplomatyczny mi nie pomoże. Ale jeżeli chcę się dostać do Mołdowy to trzeba się poddać tamtejszym prawom… Należy jeszcze wypełnić kartę migracyjną i oddać ją do organu MSW w czasie najbliższych 24h.

Mołdowa z otwartymi na oścież drzwiami

Z mołdawskiej strony kontroli nie ma. Autobus mknie do samego Kiszyniowa bez przystanków. Jeżeli Mołdowa postawiła by tu swoje budki kontrolne tym samym uznała by niezależność Naddniestrza. Z drugiej strony państwo nie ma absolutnie żadnego obrazu tego kto i dlaczego wjeżdża na jego terytorium. Byłoby to sporym problemem, gdyby nie jedno „ale”… Nikt się nie rwie do przyjazdu do Mołdowy. Raczej na odwrót. Wychodząc z budynku dworca w Kiszyniowie widzimy tłum ludzi. Okazuje się, że jest to kolejka do ambasady rumuńskiej. „Kolejkę trzeba zajmować o piątej rano. Inaczej się nie dostanie.” – mówi jeden ze szturmujących, który przedstawia nam się jako Siergiej. Jedni po wizę, ale większość po paszport rumuński. Obywatelstwo rumuńskie dla Mołdawianina to okno na świat. Jest to możliwość pojechania do Europę, żeby znaleźć porządną pracę. W Mołdowie średnia pensja wynosi 200 euro przy cenach nie odbiegających od polskich standardów.
- Dawniej ludzi musieli się chować w furgonetkach, żeby nielegalnie przejechać granicę, - mówi dalej Siergiej. – Kilka lat temu Rumunia uprościła procedurę wydawania paszportów a teraz praktycznie każdy Mołdawianin może dostać obywatelstwo rumuńskie w ciągu roku.”
Trzeba tylko udowodnić swoje korzenie rumuńskie. Ale jak przyznają nam sami Mołdawianie przy odpowiedniej sumie pieniędzy „znaleźć” takie dokumenty nie jest problemem. Cena niska nie jest – do trzech tysięcy dolarów. W ten sposób Mołdawianie dostają obywatelstwa: Ukrainy, Rosji, Rumuni, Bułgarii, Turcji i innych państw. Kilka lat temu władza jeszcze próbowała walczyć z kolekcjonowaniem paszportów, ale bezskutecznie. Ograniczenia uznawane były jako naruszenie praw człowieka. Dzisiaj w Mołdowie nawet politycy nie ukrywają swoich „zapasowych” paszportów. A kilka lat temu jeden z wysokich polityków nawet chwalił się posiadaniem pięciu obywatelstw!
Chociaż mołdawski (czyt. rumuński) jest jedynym oficjalnym językiem to lwia część napisów w Mołdowie jest w języku rosyjskim. „Prawa rosyjskojęzycznych wcale nie są takie wielkie. Problem tkwi w tym, że wielu polityków po prostu nie zna mołdawskiego i śledzi posiedzenia parlamentarne w słuchawkach, przez tłumacza”, - mówi dyrektor mołdawskiego uniwersytetu praw człowieka – Wanu Żeregi.
Według różnych danych na dzień dzisiejszy za granicami Mołdowy pracuje 1/3 część ludności. Co roku według oficjalnych danych do Mołdowy trafia $1mld. „Ile jeszcze przesyła się w listach i w autobusach, tego sprawdzić się nie da”, - mówi Żeregi.
W samej republice z pracą są problemy. Największy wkład w PKB wnosi rolnictwo. Trudni się nim spora część ludzi. Przemysł rozwinięty jest słabo. Prawie 70% potencjału przemysłowego byłej Mołdawskiej Republiki Radzieckiej znajduje się w Naddniestrzu. Prywatyzacja często okazywała się interesami konkretnych biznesmenów - oligarchów. Część fabryk w stolicy już długie lata stoi pustych. Kolejnym symbolem zastoju gospodarki jest wielopiętrowy hotel National w centrum Kiszyniowa. Rozbite okna, pomazane ściany i ohydne fontanny. Jednak małemu biznesowi w państwie nikt nie przeszkadza. Szewc Daniła Szalajew pracuje w przejściu podziemnym. Mówi, że dokumenty zezwalające na handel uliczny dostać jest łatwo. Pozostają natomiast inne koszta. Podatki to koszt ok. 5000 lei (1300 PLN) za rok i 100 lei (400 PLN) innych opłat miesięcznych.
„Wszystko jest dozwolone jeśli ma się pieniądze – mówi Daniła. Teraz zarabiam na rosyjski paszport a później wyjeżdżam…”
W okolicy ulicy Negruci, także w centrum, znajduje się mały pchli targ. Można tam kupić wszystko. Od książek przez buty aż po znaczki pocztowe. Wiele rzeczy jest przyniesionych po prostu z domu. Gdy tylko zaczynamy fotografować, podbiega do nas niewysoka starsza kobieta. Gdy dowiaduje się, że jesteśmy dziennikarzami zaczyna się żalić. „Zwróćcie uwagę, obroniliśmy ten teren specjalnie dla emerytów, żeby mogli zarobić sobie parę groszy. Ale co jest straszne, przychodzą tu bezrobotni młodzi ludzie!” – krzyczy kobieta.
Ludmiła Curkan, przepracowała w fabryce 40 lat, teraz tylko wzdycha na emeryturę w wysokości 800 lei (200 PLN). Za to się nie przeżyje. I sprzedaje chusteczki za 2 leje.

Prezydencki kryzys

Ludzie stracili wiarę co do władzy. W kwietniu 2009 roku protestujący przeciw władzom tłum dostał się do budynku parlamentu i zdemolował go. Ucierpiała także rezydencja prezydenta, która znajduje się naprzeciw. Teraz budynki stoją za wysokim płotem oczekując remontu. „Myśleliśmy, że nowa władza coś zmieni ale oni na razie między sobą wyjaśniają kontakty”, - mówi Ludmiła Curkan.
Tymczasem parlament obecnej kadencji znajduje się w totalnym pacie. Deputowani nie mogą się dogadać nawet w sprawie wyboru prezydenta. Potrzeba do tego większości 3/5 głosów w parlamencie. Rządząca koalicja ma jednak tylko niewiele ponad 50%.
„Najpierw komunistom brakowało jednego głosu, żeby postawić swojego człowieka, dlatego były rozpisane nowe wybory – mówi jeden z tutejszych komentatorów politycznych – Potem sytuacja się odwróciła. Tym sposobem komuniści, choć w mniejszości, do dzisiaj blokują wybór nowego prezydenta. Kolejne, przedterminowe, wybory parlamentarne tylko potwierdzały aktualny układ sił. Tymczasowo prerogatywy prezydenta wykonuje spiker parlamentu – lider Partii Demokratycznej, Marian Lupu. Tymczasowa głowa państwa pracuje w skromnym, dwupiętrowym budynku, który można uznać willą. Ile będzie jeszcze rządził – dzisiaj się tego nie prognozuje. Jeżeli wyjście z politycznego kryzysu nie nadejdzie państwo czeka kolejne „de ja vu”.
„Nowych wyborów nie chce nikt, - mówi jeden z tutejszych naukowców – politologów – Mogą je bowiem wygrać opozycyjni obecnie komuniści.” Taka tymczasowość polityczna negatywnie odbija się na biznesie. Spadają przede wszystkim inwestycje zagraniczne.
I niewątpliwie przez ostatnie latanie ustabilizowała się sprawa kontaktów między Mołdową i Naddniestrzem. Z dawnych wojowniczych deklaracji z obydwu stron niewiele zostało. Tak jakby obydwie strony zadowalało to zawieszenie. Z drugiej jednak strony Mołdowa mimo wszystkich innych kłopotów, została pochwalona przez instancje europejskie z Brukseli za najbardziej konsekwentne wprowadzanie europejskiego prawa.

Mołdawska strefa wywłaszczenia

Z Kiszyniowa jedziemy, tym razem pociągiem, w kierunku do Tiraspola. Przy dojeździe do stolicy Naddniestrza, człowiek mówi nam, żebyśmy przygotowali dokumenty do sprawdzenia. Pociąg stoi 20 minut lecz nikt nie przychodzi. Granice przejeżdżamy więc bez jakiejkolwiek kontroli. Na peronie jednak, w budynku niewielkiego dworca – wszędzie milicja. Strażnicy porządku przejeżdżają obojętnie po ulicach kiedy my idziemy w stronę centrum. Ochraniają oni budynki państwowe i strzegą pomników.
Wydaje się, że Naddniestrze czeka na całkowite odłączenie się od reszty Mołdowy, będące pokłosiem wojny domowej z lat 1991 - 92. Na centralnym prospekcie Tiraspola wisi plakat z datami 1941-1945 i 1991-1992, niżej napis – „Zwyciężyliśmy wtedy, zwyciężymy teraz”. Monument ustawiony na cześć ofiar konfliktu znajduje się w kompleksie pomników żołnierzy z wojny afgańskiej. Dwa lata temu Naddniestrze hucznie świętowało swoją „niezależność”. Przygotowano się do tego solidnie. Prócz oficjalnych fet w sprzedaży pokazał się także koniak po 36 naddniestrzańskich rubli (ok. 10 PLN) za pół litra. „Proszę brać, u nas alkohol jest bardzo tani, - radzi sprzedawczyni. – Nie chcecie koniaku, jest wódka po 13 rubli” (3 PLN.

Jedyna z Rosją

Wydaje się, że waluty podobnej do naddniestrzańskiej nie ma nigdzie indziej na świecie. I nie tylko dlatego, że żadne państwo nie da za nią grosza. Dziwi to, że na nominałach od 1 do 25 rubli znajduje się rosyjski półkownik Aleksandr Suworow (obrońca Tiraspola), na pięćdziesiątce – ukraiński poeta Taras Szewczenko, a na stówie – mołdawski powieściopisarz Dmitrij Kantemir. Ma to symbolizować wielonarodowość tego niby państwa. Formalnie używany jest tu język rosyjski i mołdawski. Ten drugi jednak w posowieckiecj wersji pisanej cyrylicą. Władze enklawy prezentują w swoich decyzjach absolutne podporządkowanie Moskwie. Na centralnym prospekcie Tyraspola wisi plakat: prezydent republiki Igor Smirnow na tle kremla ściska dłoń prezydentowi RF – Dmitrijowi Miedwiediewowi. Nierzadkimi są szyldy z napisami w stylu: „nasza siła w zjednoczeniu z Rosją”… Te hasła podobają się mieszkańcom: „Oni nas podtrzymują po bratersku, a nie możemy liczyć na pomoc innych krajów”, - mówi emerytka Ljudmiła Semenowna, handlująca na rynku kabaczkami. Dla potwierdzenia tego poparcia władze Rosji co miesiąc dopłacają każdemu emerytowi 150 rubli naddniestrzańskich (40 PLN) do jego uposażenia jako pomoc humanitarną.
„Ja dostaje 850 rubli. Razem z rosyjskim dodatkiem 1000. (300 PLN), - wyjaśnia wygody przyjaźni z Moskwą Ludmiła Semenowna. – Nie, żeby było to bardzo dużo, ale zawsze jest to więcej niż w Mołdowie.”
Na garnuszku Moskwy jest także ludność pracująca. W rezultacie prywatyzacji kluczowe przedsiębiorstwa regionu dostały się do rosyjskiego biznesu i teraz dają pracę wielu Naddniestrzańcom. Przy czym pensje w takich zakładach są jednymi z najwyższych. Energetyk Jurij Zastawin (z nim rozmawialiśmy w kawiarni), pracuje w elektrowni. Dostaje pieniądze dobre jak na Naddniestrzanina – 5 tys. rubli (1300 PLN). Mówi, że przy wysokich kwalifikacjach i stażu pracy niektórzy zarabiają w jego firmie nawet po 15 tysięcy rubli.
Wsparcie Moskwy dla Naddniestrza ma także inny wymiar. Oto za cały sprzedawany tutaj gaz (oczywiście importowany z Rosji) miejscowa administracja nie płaci ani grosza. Oczywiście ludzie jednak za gaz płacą. Wpływy z tego zasilają budżet tej niby republiki. Ale nie jest prawdą, że Rosjanie darują surowiec zaprzyjaźnionemu regionowi. Całość zadłużenia zapisywana jest na koncie władz mołdawskich z Kiszyniowa. A te milczą gdyż stwierdzenie, że to nie jest ich dług oznaczałoby de facto uznanie niepodległości zbuntowanej prowincji.

„Państwo mimo wszystko…”

Granice Naddniestrza i Ukrainy przekraczamy pieszo (miejscowi podpowiedzieli nam, że tak będzie najwygodniej). Nieoczekiwanie pogranicznik każe nam pokazać jakiś formularz. Nie mamy czegoś takiego. To żadne wytłumaczenie.
- Kiedy wjeżdżaliśmy do Naddniestrza, nikt nas o tym nie informował, - mówimy.
-Na dworcach wiszą informacje, powinniście się tym zainteresować. W końcu do innego państwa przyjechaliście!
Nie kłóciliśmy się, zapłaciliśmy po 5 USD „mandatu” by wyjechać z tego szczęśliwego kraju.


Agencja Wydawniczo Reklamowa IKaT Press

wydawca serwisu www.europamaxima.eu
Braniewo, ul. Staszica 9
tel. +48602153412
Mail: redakcja@europamaxima.eu, ikatpress@wim.pl