02-09-2010

Zakładnicy gazu i ropy?

Autor tekstu: Krzysztof Szczepanik
Kategoria: Ukraina, Ogólna
Wołodymyr Omelchenko jest jednym z bardziej znanych analityków ekonomicznych na Ukrainie. Pracuje w niezależnym instytucie imienia Razumkowa. Rozmawiamy z nim na temat aktualnej sytuacji ekonomicznej Ukrainy jej powiązań z rosyjską energetyka i szansach na samodzielność. W Kijowie nadal są żywe słowa jakie w kwietniu tego roku wypowiedział nieoczekiwanie premier Rosji Włodymir Putin. Rzecz dotyczyła ewentualności połączenia Gazpromu z ukraińskim Naftohazem.

- Jakie są szanse na doprowadzenie do fuzji Naftohazu i Gazpromu? Jak ukraińskie władze odnoszą się do tej koncepcji? Jakie są reakcje ukraińskich przemysłowców na te propozycje? Jak pan ocenia kondycję finansową koncernu Naftohaz, a także jego przyszłość i szanse na bezproblemowe regulowanie zobowiązań za gaz oraz perspektywy jego restrukturyzacji.

- Te słowa wzbudziły wiele emocji na Ukrainie – mówi W. Omelchenko. Wszystko jednak wskazuje, że na obecnym etapie jest to tylko i wyłącznie deklaracja polityczna, która zaskoczyła także władze ukraińskie. Dlatego też reakcje w Kijowie są do te pory bardzo wstrzemięźliwe. Ponadto prawo ukraińskie nie pozwala na sprzedaż aktywów Naftohazu. Gazociągi są bowiem traktowane na Ukrainie jako atrybut niezależności i wręcz niepodległości państwa. Również prawo rosyjskie nie dopuszcza udziału kapitału obcego w eksploatacji własnych zasobów surowcowych. Ze sceptycyzmem do deklaracji Putina odniosły się także ukraińskie media. Ten dystans do słów Putina potęgował również fakt, iż Rosjanie nie przedstawili szczegółów formalnych tej sugestii: kto kogo i na jakiej zasadzie ma wykupywać. Przy okazji wyszło na jaw, że tę samą propozycję przedstawiały już władze Gazpromu na spotkaniu z menedżmentem Naftohazu w Moskwie. Wszystko jednak było na poziomie bardzo ogólnym bez wchodzenia w szczegóły ewentualnej fuzji. Trzeba też pamiętać, że wartość rynkowa aktywów Naftohazu to nie więcej jak 10% wartości Gazpromu. Ta fuzja więc mogłaby być tylko i wyłącznie wchłonięciem firmy ukraińskiej przez rosyjską. Ponadto w momencie zakończenia budowy „Nord Stream” ukraińskie gazociągi stracą dużą część swojego znaczenia jako magistrala tranzytowa. Ukraina jeszcze bardziej straci na znaczeniu jako kraj tranzytowy w momencie uruchomienia „South Stream”. „Gazprom” nie ma także teraz środków na tak wielkie inwestycje jak przebudowa ukraińskich gazociągów. Z ekonomicznego punktu widzenia Rosjanom absolutnie nie opłaca się więc wykupywać mocno zadłużony Naftohaz. W związku z brakiem nadziei na rosyjskie inwestycje w ukraiński sektor gazowy, także Naftohazowi absolutnie nie opłaca się tego rodzaju fuzja. Podzielają ten punkt widzenia również ukraińscy oligarchowie (Achmetow czy zajmujący się produkcją chemiczną Firtasz), obawiający się rosnącego znaczenia Rosjan. Bo jeśli Gazprom wszedłby bezpośrednio na ukraiński rynek to pewnie postawiłby przemysłowcom takie warunki, że ci musieliby sprzedawać swoje firmy za minimalne ceny. Strona ukraińska nie straciła natomiast nadziei, że zostanie zmaterializowana ostatecznie ubiegłoroczna decyzja Komisji Europejskiej o współfinansowaniu remontu ukraińskich gazociągów tranzytowych pod warunkiem dostosowania się Ukrainy do europejskich zasad prawnych obowiązujących w tym względzie. Wejście w zbyt bliski alians z Gazpromem niewątpliwie uniemożliwiłoby takie działania. Modernizacja rurociągów tranzytowych ma jednak sens tylko pod warunkiem zapewnienia, że Gazprom nadal utrzyma przesył gazu na odpowiednim poziomie. Wedle zapowiedzi premiera Azarowa mają być niebawem opracowane z Rosją zasady partycypacji Moskwy w remontach ukraińskich szlaków tranzytowych gazu. Nota bene zaproszenie Rosjan do remontów i eksploatacji gazociągów nie jest nowym pomysłem. Jeszcze w roku 2002 Kijów z Moskwą usiłowały wciągnąć do takiego projektu Niemców. Nic z tego nie wyszło ponieważ Ukraińcy oraz Rosjanie chcieli tylko niemieckich pieniędzy na dodatek usiłując się nawzajem oszukiwać w formułowaniu ostatecznych dokumentów formułujących zasady tej współpracy. Interesy gazowe to na Ukrainie jak i w Rosji wielki biznes. Dlatego też, za przyzwoleniem, a nawet wręcz aprobatą, władz państwowych, firmy państwowe obrosły w różnorakie spółki prywatne o niejasnych strukturach własnościowych. Fakt ten utrudnia ustalenie choćby tak prostej sprawy jak to kto i komu oraz ile jest winien. Ukraińskie władze zapewniają, że niebawem przyjmą europejską normę prawną o rynku gazu. Przyjęcie bądź nie tej ustawy będzie papierkiem lakmusowym woli Kijowa do rzeczywistego zbliżenia do Europy. Nadal natomiast trudna jest kondycja finansowa Naftohazu. Sprawozdania finansowe spółki zakładają konieczność zaciągnięcia w tym roku kilkunastu miliardów hrywien pożyczek. W intencji nowych władz Ukrainy jest jednak doprowadzenie do większej samodzielności finansowej firmy. Rząd chciałby odejść od dotychczasowych praktyk bezpośredniego dotowania spółki. Tym bardziej, że dotowanie z reguły polegało na bezpośrednim przelewaniu środków jakie Ukraina otrzymywała z międzynarodowej pomocy. Te działania doprowadziły do utrudnienia kontaktów z Międzynarodowym Funduszem Walutowym. Komentując całą tę sytuacją można rzec krótko: nie wydaje się, że słowa Putina o potrzebie rozpatrzenia zasadności fuzji Naftohazu z Gazpromem zostaną w ogóle rozpatrzone. To chyba był typowy bluff. Nota bene sytuacja ta przypomina znane słowa premiera Rosji wypowiedziane do prezydent Litwy o prowadzonych rozmowach z „Orlenem” na temat sprzedaży Możejek Rosjanom. To był też bluff, na który dał się nabrać litewski establishment oraz wileńskie media. W sprawie Naftohazu Putin chyba też bardziej wypowiadał się do mediów niż do polityków. I swój skutek odniósł: od komentarzy było aż gorąco w całej (no, może tylko wschodniej) Europie. Przy okazji premier Rosji stara się tymi słowy udowodnić, że bez Rosji nie można nic zrobić we wschodniej Europie. To jakby potwierdzenie ambicji Rosji do ustanowienia swoje strefy wpływów w przestrzeni poradzieckiej. Ukraińskie władze odnoszą się do tego pomysłu bardzo ostrożnie. Bo realizacja tej transakcji to nie tylko zagrożenie niepodległego bytu Ukrainy, ale i także zagrożenie interesów wielu rządzących. A Janukowycz niewątpliwie woli być prezydentem niźli gubernatorem. Jeszcze bardziej przeciwni jakimkolwiek rozważaniom na ten temat wydają się ukraińscy oligarchowie. Oni wiedzą, że przy dalszej ekspansji rosyjskiego kapitału mogą co najwyżej zostać dyrektorami w swoich dawnych firmach przejętych przez działających z nadania Putina oligarchów moskiewskich. Najbardziej trudna wydaje się odpowiedź na pytanie: jaka jest kondycja finansowa Naftohazu. Bo tak po prawdzie wszystko zależy od działań polityków ukraińskich. Jeśli potrafią wprowadzić rewolucję cenową na rynku gazu to i Naftohaz będzie żył jak nie przymierzając polskie PGNiG. Ale przecież ta rewolucja cenowa to nie tylko podniesienie cen dla odbiorców indywidualnych z mieszkań. To także zabranie taniego gazu przemysłowi. Więc i przemysł musiałby się w takim przypadku reformować i stawać bardziej wydajny. Skończyłyby się też te krociowe zyski oligarchów, którzy kupują gaz za kopiejki, a potem sprzedają nawozy sztuczne czy też wyroby metalurgiczne za miliony. Oj ciężko byłoby przekonać pana Firtasza do zmiany trybu życia. I kto by wtedy utrzymał (a przede wszystkim za co) poparcie dla prezydenta. Ponadto taki uekonomiczniony Naftohaz mógłby być zbyt samodzielny w swoich działaniach. Żaden lubujący się w ręcznym administrowaniu prezydent czy też premier tego nie lubią. O wiele lepiej grzecznemu dać, a niegrzecznemu zabrać. I chyba raczej w tym kierunku będzie się tu rozwijała sytuacja. Przynajmniej w najbliższych latach.

- Jak pan widzi zmiany w sektorze energetycznym Ukrainy – jakie osoby/grupy biznesowe przejmują kontrolę nad kluczowymi firmami i mają największy wpływ na decyzje podejmowane w branży? Jak wpłynie to na relacje energetyczne Ukrainy z RP?

- Daje się zauważyć wzmocnienie pozycji Dmitrija Firtasza. Przy wzmocnieniu więc kontroli państwa nad Naftohazem Firtasz może dużo zyskać. Nie musi on organizować jakiejś małej spółki typu Rosukrenergo, by przejąć część tortu z Naftohazu. On może mieć cały tort. W jego interesie nie są jakiekolwiek reformy prawne sektora gazowego, przecinające system zależności i ustanawiające przezroczystość działań. Obecnie arbitraż gospodarczy w Sztokholmie rozstrzyga spór pomiędzy Naftohazem, a Rosukrenergo. To jeden z wyznaczników chęci władz do reformowania sektora gazowego. Bo jeśli Naftohaz zawarłby jakąś tajną ugodę z Rosukrenergo (a na to wedle zapowiedzi medialnych się zanosi) to świadczyłoby, że nadal władze nie chcą prześwietlić tej tajemniczej spółki. Nota bene firma ta weszła na ukraiński rynek detalicznej sprzedaży gazu. Główni zarządzający tą spółką to Rosjanie związani z Gazpromem i moskiewskimi elitami. Zresztą Rosukrenergo to także miejsce dziwnych rozliczeń pomiędzy Gazpromem i Naftohazem. W ostatnim roku za przyzwoleniem Gazpromu, Naftohaz przejął 11 miliardów metrów sześciennych gazu (wartość 1.7 mld dolarów) należących do Rosukrenergo, a przetrzymywanych w ukraińskich podziemnych zbiornikach. Zawsze można te niejasności tłumaczyć współzależnościami personalnymi. Rinat Achmetow jest zastępowany, na pozycji najbardziej wpływowego przemysłowca, przez Firtasza. A pewnie prędzej czy później Firtasza zastąpi …Janukowycz. W każdym razie takie ma ambicje – stać się panem Ukrainy. Jak jego ideowy brat, Włodzimierz Putin. Można zakładać, że nie zmieni to ani o jotę stosunków w branży energetycznej z Polską. Bo tu nie chodzi o politykę, a tylko o zyski. Dlatego też projekty łączników energetycznych z Polski do Ukrainy powstaną wtedy, gdy będzie się to miejscowym przemysłowcom opłacało. Na pewno bardziej opłaca im się sprzedać energię elektryczną czy cokolwiek innego do Polski niż do Rosji. Bo z Rosji dostaje się nie prawdziwe pieniądze, ale na przykład ( w „korzystnym” barterze) czołgi. Tylko jak potem taki czołg wymienić na leksusa, który jak wiadomo jest najbardziej popularnym ukraińskim samochodem. Rosjanie też bardzo są zainteresowani w inwestycjach w ukraińską energetykę atomową. Oczywiście pod warunkiem, że powstaną łączniki gazowe do Polski. Bo tylko wtedy będą pieniądze. Dlatego też należy liczyć się z dalszym lobbingiem za powstawaniem takich łączników czy to z Kaliningradu, czy z Białorusi, czy z …Ukrainy.

- Jak można ocenić nowe warunki dostaw gazu ziemnego na Ukrainę - obniżkę cen w zamian za przedłużenie funkcjonowania Floty Czarnomorskiej na Krymie.

- Od strony ekonomicznej niewątpliwie Ukraina i Naftohaz zyskują. Szczególnie ukraiński monopolista gazowy może zmniejszyć swoją zależność od państwowych dotacji. Uwolniony od takich konieczności budżet państwa będzie łatwiej zrównoważyć. Porozumienie to może jednak także doprowadzić do konserwacji obecnych, nierynkowych, warunków sprzedaży gazu na Ukrainie. Bo to w istocie rzeczy ukryte dotowanie nie tylko gospodarstw domowych, ale przede wszystkim wielkiego przemysłu korzystającego z dostaw taniego gazu. Elementem niezbędnym wydaje się więc rychłe urealnienie cen gazu dla odbiorców tak indywidualnych jak i wielkiego przemysłu. Władze mają tego świadomość. Nie wiadomo jednak czy starczy im determinacji w tak niepopularnych decyzjach, jak podwyżki cen gazu. Tym bardziej, że mogłoby to doprowadzić także do trudnej sytuacji odbiorców przemysłowych. Same zapowiedzi o potrzebie reformowania gospodarki ukraińskiej są pocieszające. Zachodzi jednak obawa, że prezydent Janukowycz zapowiadający „prawdziwe” reformy dopiero na rok 2011 po prostu chce odwlec mało popularne kroki na czas po wyborach samorządowych. Tylko czy po nich starczy mu czasu przed następnymi wyborami i determinacji do czynienia reformatorskich kroków. Tym bardziej, że Janukowycz obiecuje, że reformy nie mogą się odbywać kosztem społeczeństwa. A tak przecież się nie da. Słabym elementem umowy z Rosją jest formuła płatności za dzierżawę bazy w Sewastopolu. Może być ona bardzo łatwo podważona przez każdą ze stron. Janukowycz przedstawia, że Ukraina zyskała na niższych cenach gazu 40 miliardów dolarów – 4 miliardy rocznie. Jest to jednak wyliczone na podstawie zawyżonej formuły cenowej. Na wolnym rynku gaz jest bowiem obecnie dostępny po dużo niższej cenie niźli ustalały umawiające się strony. Gdyby więc Ukraina była państwem o zdywersyfikowanych liniach dostaw gazu to pewnie i tak nie zapłaciłaby za błękitne paliwo więcej jak 230 USD. A taka cena – po specjalnej zniżce obowiązuje w umowie rosyjsko – ukraińskiej. Jak wyliczają specjaliści ukraińscy opłaty za gaz z Rosji są identyczne jak te, które płaci Gazpromowi, Polska czy Rumunia. A gdzie jeszcze zniżka za olbrzymie zakupy. Wszak Ukraina kupuje od Rosji 40 miliardów metrów sześciennych gazu rocznie i jest największym klientem rosyjskiej firmy w Europie. Ponadto Rosjanie wykorzystują ukraińskie podziemne magazyny gazu. Można więc powiedzieć, że warunki dostaw gazu z Rosji po tych, niby, obniżkach, są identyczne, a nawet gorsze niż te oferowane innym krajom. Gdzie więc te mityczne 40 miliardów. Choć niewątpliwie ustalenie w istocie rzeczy stałej ceny na rosyjski gaz pozwala, przede wszystkim w przemyśle chemicznym (główny odbiorca gazu), planować dalekosiężnie. Na podobnej zasadzie można także planować na wiele lat do przodu ceny gazu dla odbiorców indywidualnych. Gdyby jednak po roku 2017 – wcześniejszy termin opuszczenia przez wojska rosyjskie Krymu – Ukraina nagle powiedziała, że nie opłaca się jej dzierżawić terenu pod obcą bazę, to Rosjanie mogliby się upomnieć o jednorazowy zwrot całych 40 miliardów dolarów tej niby ulgi na cenie gazu. Podsumowując można więc stwierdzić, że Ukraina przedłużyła przebywanie na swoim terytorium Floty Czarnomorskiej, przez kolejne 25 lat, praktycznie za darmo. Rosja zaś z pełnym otwarciem pokazała swoją prawdziwą twarz państwa wykorzystującego surowce energetyczne do wielkiej, politycznej gry. Niepokojące są liczne niejasności i niejednoznaczności zawarte w porozumieniu. I jeśli w Kijowie mówi się, że umowa międzynarodowa na 25 lat to już tylko deklaracja to ma rację w jednym punkcie: deklaracja jest owszem, ale dla Rosji, a Ukraina będzie musiała wypełniać wszystkie zapisy porozumienia literalnie. Bo jak nie, to wisi miecz 40 miliardów dolarów do zwrotu. Pewnie każdy europejski sąd uzna racje Rosji. Jedyna szansa dla Kijowa to zbieg okoliczności, w którym ukraińska gospodarka ruszy jak torpeda do przodu, a rosyjska będzie przeżywała dalszą smutę. Wtedy skruszeni Rosjanie musieliby się zwrócić o pomoc finansową Kijowa. Może Ukraińcy w ramach transakcji wiązanej wywalczyliby zmianę niekorzystnych zapisów umowy o Flocie Czarnomorskiej. Można jeszcze liczyć na inny cud: Rosja się demokratyzuje i dobrowolnie zrzeka się używania energetyki do celów politycznych.

- Czy istnieją możliwości importu przez RP gazu ziemnego, pochodzącego z krajowego wydobycia na Ukrainie.

- Ukraina jeszcze kilka lat temu sprzedawała za granicę ok. 5 – 6 miliardów metrów sześciennych gazu rocznie z własnego wydobycia oraz z reeksportu surowca rosyjskiego. Reeksport (zabroniony w oficjalnych umowach rosyjsko – ukraińskich) był elementem dyskretnych porozumień pomiędzy oligarchami rosyjskimi i ukraińskimi, którzy w ten sposób sobie „dorabiali”. W okresie prezydentury Juszczenki utworzono polsko – ukraińską spółkę „Devon”. Miała ona zajmować się eksportem do Polski ok. 1 miliarda metrów sześciennych gazu z wydobycia ukraińskiego. Nic z tego jednak nie wyszło bowiem nagle „Devon” obrósł wieloma dziwnymi spółkami, które zakładali „wtajemniczeni” ukraińscy czynownicy, chcący zarobić dodatkowo na niby pośrednictwie. Strona polska nie była gotowa do współpracy na takim poziomie. Stąd też i „Devon” zakończył swój żywot nie wyeksportowawszy nawet metra sześciennego gazu. Obecnie na Ukrainie wydobywa się około 20 miliardów metrów sześciennych gazu rocznie. To więcej o 6 miliardów metrów niźli wynosi polskie zużycie. Gaz ten jednak wchodzi w ogólne sieci razem z rosyjskim. A oficjalnie reeksport jest zakazany. No więc w praktyce o dalszej sprzedaży surowca znów decydują Rosjanie. Inna rzecz, iż Ukraińcy, w zgodzie z umowami z Rosją, wykazują aż siedem miliardów metrów sześciennych gazu w pozycji straty technologiczne. To pole do wielu nadużyć czynionych także ręka w rękę z Rosjanami, to także możliwość „dyskretnego” dodatkowego eksportu, to także źródło wielu tutejszych fortun. Sam eksport gazu ukraińskiego do Polski, bez porozumienia z Rosją, jest także obłożony innym ryzykiem: Rosjanie zawsze będą starali się udowodnić, że to jest gaz rosyjski (czyli nielegalny reeksport), ponadto Ukraina może w takim przypadku oczekiwać jakichś sankcji ze strony rosyjskiej. Wracamy więc do punktu wyjścia: eksport ukraińskiego gazu do Polski jest w praktyce możliwy za aprobatą rosyjską. W innym przypadku takie transakcje polsko – ukraińskie mogłyby się odbywać tylko w sytuacji mocnej pozycji przetargowej władz w Kijowie wobec Moskwy. To będzie możliwe w przypadku bardzo dobrej sytuacji ekonomicznej państwa. Tak by można się „postawić” Rosji. Można więc powiedzieć, że eksport ukraińskiego gazu wydaje się tylko teorią. Ukraina ma go za mało by zaspokoić polskie zapotrzebowanie. Ponadto Kijów nie ma pieniędzy na utworzenie niezależnej sieci rurociągów eksportowych. Bez tego Rosjanie zawsze i przed każdym arbitrażem będą mogli udowadniać, że to ich gaz, a przecież nie udzielili Ukrainie prawa do reeksportu. Strona polska w takim przypadku nie będzie miała żadnego interesu w tym by zaogniać gazowe stosunki z Rosją. Oczywiście jakieś małe, symboliczne ilości gazu, może i będą eksportowane, ale to już będzie co najwyżej lokalna inicjatywa jakichś ukraińskich bądź …rosyjskich oligarchów, którzy dostaną łaskawą zgodę w Moskwie na „dorobienie”. Oczywiście przy okazji nie stracą także i dysponenci z Moskwy. Taki to już jest biznes na wschodzie.

- Jak wygląda stan prac nad odwróceniem przesyłu ropy naftowej magistralą Odessa – Brody. Jak jest przyszłość tego projektu. Jakie są szanse na ewentualne wykorzystanie tej magistrali do przesyłu ropy na Białoruś lub/i do litewskich Możejek.

- Istnieją techniczne możliwości przesyłu ropy tym szlakiem na Białoruś. Zresztą białoruska rafineria w Mozyrzu już importuje ropę wenezuelską poprzez Odessę i dalej koleją. Wszystko jednak jest obarczone dużym ryzykiem politycznym. Wszak to działanie na szkodę interesów rosyjskich. A polityka Białorusi to obecnie jakieś nieśmiałe próby wyemancypowania się spod wpływów rosyjskich. Tyle, że nikt nie wie na ile są te działania konsekwentne. Nie wiadomo też czy któregoś dnia polityczne wiatry nie zawiodą Białorusi znów pod wpływy rosyjskie. Nie wiadomo też jakich nacisków Rosja jest gotowa użyć wobec Ukrainy by zahamować tego rodzaju transakcje. To samo dotyczy oczywiście także ewentualnego przedłużenia szlaku transportowego aż na Litwę do Możejek. Janukowycz jeszcze jako premier, na początku wieku, był wielkim zwolennikiem przesyłu ropy do Polski. Podpisywano nawet w tej sprawie odnośne umowy. Brakowało już tylko kontraktów pozwalających uruchomić budowę odnogi z Brodów do Płocka. Obecnie sytuacja jest bardziej zagmatwana. Podobnie jak w przypadku transportu na Białoruś. Rosjanie również są przeciwni transportowi ropy tym szlakiem do Polski. A więc z racji na rolę Rosji w tej kwestii trzeba wyczekać na jakiś moment kryzysowy w dostawach. Tak było kilka lat temu, gdy Rosjanie nie wywiązywali się z dostaw ropy na Ukrainę. Wtedy bardzo zainteresowany eksportem kilku milionów ton ropy przez Odessę i dalej także do Europy Zachodniej (przez południowy odcinek rurociągu Drużba), był Azerbejdżan. Ze względu na wewnętrzne ukraińskie uwarunkowania jednak do realizacji tego kontraktu nie doszło. Bardzo istotna jest też kwestia ekonomiczna. Bo jak na razie żaden potencjalny odbiorca ropy czy to w Polsce czy Czechach, czy w Niemczach nie wyraził jednoznacznego zainteresowania dostawami tym szlakiem. Jak wyliczyli ukraińscy analitycy, dostawy ropy do Polski przez Brody byłyby droższe o ok. 80 milionów dolarów w ciągu roku niźli te dostarczane rurociągiem „Przyjaźń”. To jest cena niezależności. Inna sytuacja jest w kwestii dostaw ropy na Białoruś. Ustalenia władz ukraińskich i białoruskich poszły już tak daleko, że chyba trudno byłoby je odkręcić. Wiele wskazuje, że jednak powstanie odnoga ropociągu na Białoruś. Tym bardziej, że już trwa transport ropy na Białoruś z Odessy drogą kolejową. Odnoga ta więc nie powstanie tylko w takim przypadku, gdyby Rosjanie potrafili wymusić na Ukraińcach (bo chyba już w stosunku do Białorusi tego zrobić nie zdołają) zmianę tych decyzji. Będzie to kolejny papierek lakmusowy niezależności Ukrainy. Przedłużenie zaś rurociągu na Litwę (Możejki) wydaje się już całkowitym udziwnieniem. Przecież gdyby nawet Orlen Lietuva ostatecznie nie dogadał się w sprawie przejęcia Klaipedos Nafta to już dużo taniej byłoby zbudować całkiem nowy ropociąg do któregoś z portów łotewskich.

- Z tego co pan mówi wynika, że i tak głównym rozdającym w polityce energetycznej na wschodzie pozostaje Rosja.

- Już Napoleon powiedział, że do prowadzenia wojny potrzebne są trzy rzeczy: pieniądze, pieniądze, pieniądze. Podczas drugiej wojny światowej zmieniono to porzekadło na inne trzy rzeczy: ropa, ropa, ropa…I jak na razie ropę oraz gaz mają Rosjanie. Ale to nie jest dyktat absolutny. Pamiętajmy, że nawet Rosja musi swoje surowce wyeksportować by kupić inne, potrzebne jej wyroby. Bo z samej ropy chleba ani wysokich technologii się nie zrobi. A najwięcej kupców rosyjskich surowców energetycznych jet na zachodzie Europy. I ci kupcy mogą ropę lub gaz kupić w Rosji albo w krajach arabskich. W Moskwie o tym doskonale wiedzą...

- Dziękuję za rozmowę.

W Kijowie rozmawiał: Krzysztof Szczepanik

Wołodymyr Omelczenko – analityk instytutu Razumkova – www.razumkov.org.ua, e-mail: omelchenko@uceps.com.ua. Tel. +380442068502


Agencja Wydawniczo Reklamowa IKaT Press

wydawca serwisu www.europamaxima.eu
Braniewo, ul. Staszica 9
tel. +48602153412
Mail: redakcja@europamaxima.eu, ikatpress@wim.pl