30-01-2011

Czy Estonia to Skandynawia

Autor tekstu: Krzysztof Szczepanik
Kategoria: Estonia, Ogólna

Estonia ma obecnie rząd mniejszościowy. Wybory, które mogą to zmienić odbędą się jeszcze w tym roku. Czy jednak obecna koalicja dotrwa do nich w obecnym kształcie. Rozmawiamy o tym z jedną z bardziej znanych komentatorek politycznych z Tallina, Evgenią Garanżą.

- Jakie ma perspektywy funkcjonowania rząd premiera A. Ansipa. Wszak nie może liczyć na większość parlamentarną.

- Ta koalicja tylko formalnie jest mniejszością – mówi Evgenia Garanża. Gdy koalicję opuścili socjaldemokraci to jeden brakujący głos dawał rządzącym niezależny poseł Jaan Kundlaa, który wcześniej odszedł z partii „Centrystów”. Obecnie koalicję  popierają także deputowani z partii zielonych. A premier Ansip i tak już pobił rekord długości w utrzymywaniu się przy władzy. I pewnie nadal będzie to osiągnięcie śrubował. Obecnie w parlamencie liberałowie (reformiści) Ansipa mają 31 mandatów, Republikanie (konserwatyści) Marta Laara 19 mandatów. I to jest koalicja rządząca mająca w 101 – osobowym parlamencie 50 mandatów. Do tego dochodzi 6 zielonych (szef to Marek Strandberg – znany wcześniej z tzw. afery rublowej tzn. nielegalnego wywozu starych banknotów rublowych do Czeczenii), w praktyce popierających koalicję oraz dwóch posłów niezależnych, także z reguły popierających koalicję. Opozycja to przede wszystkim centryści Edgara Saavisara z 28 mandatami, Narodowy Związek  (Rahvalid) Karla Ruutli z 6 mandatami i 10 - osobowy klub socjaldemokratów Eiki Nestora, który całkiem niedawno opuścił koalicję rządzącą.

- Partia Zielonych formalnie jednak nie podpisała układu koalicyjnego…

- Zieloni za poparcie rządowi dostają pieniądze na organizację różnorakich urzędów mających zajmować się ochroną środowiska. No więc głosowali już za obecnym budżetem i za podniesieniem stawki podatku VAT. Ponadto koalicja ma ułatwione zadanie gdyż opozycja jest bardzo skłócona. Trudno o bardziej skonfliktowaną parę niż Marek Strandberg i Karl Ruutli. Ponadto socjaldemokraci chyba ciągle nie tracą nadziei, że prędzej czy później do koalicji rządzącej wrócą. Formalnie więc Ansip przewodzi koalicji mniejszościowej, ale faktycznie ten rząd ma całkiem solidne zaplecze w parlamencie. Co prawda „Centryści”, po wyjściu z koalicji socjaldemokratów, próbowali doprowadzić do nowych wyborów, ale nie znaleźli większości chętnej rozwiązać sejm.

Dla trwałości koalicji bardziej groźna wydaje się postawa konserwatystów Marta Laara. Starają się oni bowiem delikatnie dystansować od niepopularnych decyzji ekipy premiera. To znaczy głosują  za podwyżkami podatków czy obniżkami pensji, ale jednocześnie starają się stwarzać wrażenie, że jakby to ich nie dotyczyło. I partia Marta Laara staje się powoli  faworytem sondaży przedwyborczych. Jednocześnie jednak zakłada się, że następną koalicję powyborczą konserwatyści złożą znów z liberałami Ansipa.

- Na sytuację w parlamencie wpływa także praktyczny rozpad chłopskiego Narodowego Związku Karela Ruutli.

- Kiedyś była to partia prezydenta Lenarta Meri. Wiele wskazuje, że ugrupowanie to połączy się z socjaldemokratami. Jeśli tak się nie stanie to partia po prostu zniknie z powierzchni życia politycznego, a jej członkowie rozejdą się po innych ugrupowaniach. Na rozpad partii niewątpliwie wpłynęły duże afery korupcyjne. Ich były przewodniczący (ówczesny minister ochrony środowiska) został osądzony za wydawanie pozwoleń na budowę za łapówki. Afery doprowadziły do upadku w rankingach popularności zdecydowanie poniżej 5%. A to jest granica wejścia do sejmu. Partia miała zaproszenie do fuzji od centrystów oraz od socjaldemokratów. Chyba ten drugi wariant Karelovi Ruutli bardziej odpowiada.

- Ciekawą pozycję w parlamencie i poza nim zajmuje partia „Centrum” Edgara Saavisara.

- Niby to ugrupowanie lewicowe, ale założenia programowe ma absolutnie liberalne. Zbliża się w ten sposób do swoich głównych konkurentów, Partii Reform. Dziwnym trafem jednak retoryka Saavisara powoduje, że jego ugrupowanie traktuje się jako lewicowe z lekką domieszką populizmu i jednocześnie prorosyjskie. Nawet z tą prorosyjskością to tylko pozory zachowywane po to by ostatecznie przejąć cały rosyjskojęzyczny elektorat.

- Kryzysu większości by nie było gdyby nie wyjście z rządu socjaldemokratów.

- W roku 2007 obecny premier Ansip rozpoczął jako zwycięzca wyborów rozmowy z trzema partiami: Respublicą Marta Laara, socjaldemokratami i zielonymi. Szczególnie długie były targi z zielonymi. I gdy wszystko było już uzgodnione to ostatecznie trzy partie (obecni koalicjanci plus socjaldemokraci) zrezygnowali z dopraszania do rządzenia zielonych. Zdecydowało małe obycie zielonych w najważniejszych sprawach państwowych. Ta nowa, w parlamencie, frakcja, wedle jednego z szefów socjaldemokratów, była i tak do dyspozycji w konkretnych głosowaniach. Po co więc jeszcze formalnie dopraszać ich do rządu. Swoją drogą można być pewnym, że był to przede wszystkim wyraz obaw socjaldemokratów, że zieloni to zagrożenie dla ich, socjaldemokratów, pozycji w koalicji. W czerwcu 2009 roku jednak drogi koalicjantów rozeszły się. Z udziału we władzy zrezygnowali socjaldemokraci, którzy nie chcieli się zgodzić na nadmierne, ich zdaniem, cięcia w kryzysowym budżecie Estonii. Ponadto socjaldemokraci byli gotowi podnosić tylko podatki od dochodów, a pozostali koalicjanci optowali za podwyżkami VAT i akcyzy. Wygląda to nieco jak typowy dylemat socjaldemokratów na świecie: podatków nie powiększajcie, ale budżet ma być większy! Wedle jednak socjaldemokratów podwyżki VAT i akcyzy to chęć wyjścia z kryzysu na plecach płatników tych podatków czyli końcowych konsumentów, klientów sklepów. Drugim powodem wyjścia socjaldemokratów z koalicji były projektowane zmiany w kodeksie pracy pozwalające pracodawcy na łatwiejsze zwalnianie pracowników.

- Co mówią sondaże o wynikach najbliższych wyborów.

- W następnej kadencji najprawdopodobniej zasiądzie w ławach parlamentarnych mniej partii. Będą to przedstawiciele czterech ugrupowań: liberałowie z partii reformistów, konserwatyści z partii Respublika, socjaldemokraci i centryści Edgara Saavisara. Trudno jest przesądzić los zielonych. Bardzo wiele zależy tu od fenomenu Taranta. To euro deputowany, były dyrektor muzeum wojennego im. generała Laidonera. Wygrał on wybory jako pojedynczy człowiek, uzyskując samodzielnie więcej głosów niźli wiele solidnych reprezentacji partyjnych. Tarant (który był także jednym z bardziej wpływowych urzędników MSZ), pochodzi z prawdziwej dynastii politycznej. Jego ojciec był premierem i przewodniczącym partii socjaldemokratycznej. Zaś młodszy brat był dyrektorem biura prasowego premiera (wtedy) Marta Laara. Teraz pełni funkcję redaktora naczelnego najważniejszego periodyku kulturalnego Estonii. Matka zaś była znaną dziennikarką radiową broniącą czystości języka estońskiego. Sam Tarant odszedł z MSZ do pracy w muzeum będąc w głębokim konflikcie z ówczesną minister Kristiną Ojuland. Przez całe swoje życie publiczne uważany był za enfant terrible. Kiedyś dostał się na zjazd centrystów i gdy przemawiał Saavissar to Tarant jakimś cudem znalazł się za jego plecami i zaczął pokazywać mówcy …rogi. Był więc także odbierany jako narodowy wesołek. Utwierdził swój wizerunek tuż przed wyborami europejskimi występując w jednym z popularnych telewizyjnych programów rozrywkowych, gdzie mógł do woli podśmiewać się i podszczypywać wszystkich polityków. To go utwierdziło w przekonaniu, że ma szansę wypłynąć jako wróg obecnego establishmentu. I tak się stało. Na jego liście był tylko on jeden. Na przeciw wielkie aparaty partyjne. Wszystkie te ekipy pokonał ostatecznie samotny Indrek Tarant (otrzymując ponad 100 tysięcy głosów), przy okazji szermując hasłem, że wyborca głosując na niego głosuje naprawdę na niego, a nie na jakąś partyjną listę. To zadziałało. To jednocześnie był szok dla pozostałych polityków. W Brukseli zaś Tarant współpracuje z frakcją zielonych. Co oczywiście rodzi spekulacje, że ta sympatia zostanie także odzwierciedlona w wyborach parlamentarnych, gdzie Tarant miałby wspomóc zielonych. Ale przecież Tarant wypłynął na negacji list partyjnych. Nie wiadomo jak wyborcy by podeszli do zmiany jego poglądów w tym względzie.

 

- Jaki priorytety ma rząd Estonii w polityce wewnętrznej.

 

- Nie widać jakiegoś jednoznacznego celu w aktualnej polityce rządu. Wszystko zdominowane jest przez reformy systemu finansowego związane z wprowadzaniem od 1 stycznia 2011 euro. Nota bene wejście nowej waluty zostało przez Estończyków przyjęte z entuzjazmem. Oprócz tego wiele się mówi o potrzebie kolejnych oszczędności. W roku 2009 zmniejszono pensje w sektorze publicznym o 15%. A retoryka antykryzysowa idzie tylko w jednym kierunku: przyjdzie mityczny zagraniczny inwestor ze swoimi kapitałami, zorganizuje nowe miejsca pracy i kłopoty Estonii zakończą się. Władze, w myśl tej retoryki, nie powinny takiemu dobremu wujkowi przeszkadzać. Nadal też obowiązuje oficjalna retoryka: estońska gospodarka jest absolutnie otwarta i w związku z tym rząd ma tu niewielką rolę będąc tylko liberalnym stróżem gaszącym bądź zapalającym światło. Bo i tak wszystko rozstrzyga się (właśnie ze względu na otwartość gospodarczą), gdzieś w bogatszych i większych krajach, a Estonia tylko to milcząco akceptuje u siebie. Podstawowym sposobem walki z kryzysem było ograniczanie wydatków budżetowych łącznie ze zmniejszaniem pensji i emerytur. Nie wzbudza to jakichś protestów ze strony społeczeństwa. Estończycy przyzwyczajeni są od 20 lat do liberalnej polityki kolejnych rządów. A więc i obecnie uważają, że najlepsza pomoc to brak interwencji państwa i oszczędności w wydatkach. Przykładem może tu być sprawa podwyższenia wieku emerytalnego. Parlament odpowiednią ustawę przygotował i przegłosował w ciągu miesiąca. Związki zawodowe próbowały to oprotestować demonstracjami i pikietami. Rychło jednak się z tego wycofały, gdy okazało się, że na demonstrację przeciw ustawie przyszło niecałe sto osób. Kolejne decyzje to pewnie dalsze zaciskanie pasa. Nie należy wykluczyć wprowadzenia podatku od posiadanych samochodów. Estonia jest bowiem obecnie jedynym krajem w Europie gdzie tego rodzaju podatku nie ma. Za jego wprowadzeniem są także, będący poza koalicją, socjaldemokraci. Należy również oczekiwać rozszerzenia formuły podatku od nieruchomości i przejścia na zasady podatku katastralnego. Wszystko dla utrzymania dyscypliny budżetowej. Obecnie dług publiczny Estonii wynosi nie więcej jak 6% PKB. Budżet generalnie zawsze był zrównoważony. Deficyt był tylko w kryzysowych latach 1999, 2000 i 2009. Ponadto władze estońskie borykają się ze światowym postrzeganiem krajów bałtyckich jako jedności. Należy więc oczekiwać różnych PR – wskich zabiegów wykazujących, że Tallinn to nie to samo co Ryga czy Wilno.

 

- Jaka jest pozycja polityczna prezydenta Tomasa Hendrika Ilvesa. Czy ma on wpływ na działania rządu i parlamentu.

 

- Estoński prezydent (aktualny to dawny socjaldemokrata) jest wybierany przez parlament. Jego formalne znaczenie jest niewielkie. Bardzo w wewnętrzną politykę wtrącał się pierwszy po odzyskaniu niepodległości prezydent Lenart Meri. Wykraczał on znacznie poza swoje kompetencje. Pozwalała mu na to jednak jego osobista charyzma. Obecny prezydent chce po zakończeniu swojej kadencji wrócić do partyjnej polityki estońskiej. Stąd nie wystąpił z socjaldemokratów, a tylko zawiesił swoją partyjność. Inna rzecz, iż socjaldemokratyczność Ilvesa (Estończyka – reemigranta z Zachodu, po odzyskaniu przez kraj niepodległości) jest bardzo zdystansowana, bez jednoznacznych deklaracji politycznych. W bieżącej działalności Ilves przedstawia się, jak typowy mentor, z ogólnymi oświadczeniami o potrzebie solidarności w trudnych czasach. W istocie rzeczy stanowisko takie jest poparciem rządu.

Prezydent Estonii ma prawo protestować i nie podpisywać ustaw jeśli według niego są one niezgodne z konstytucją. Prezydent działa jednak w tej kwestii bardzo umiarkowanie. Z reguły gdy ma nawet wątpliwości odnośnie konstytucyjności danej ustawy to i tak skłania się ku woli parlamentarnej większości. Choć czasami prezydent podkreśla w swoich publicznych wystąpieniach, że jego sposób wyjścia z kryzysu jest inny niż to co prezentuje rząd. W domyśle byłby to sposób bardziej prospołeczny, typowy dla socjaldemokraty.

 

- Jakie są priorytety polityki zagranicznej Estonii, zwłaszcza w sferze stosunków z UE i NATO, państwami bałtyckimi oraz Rosją.

- Estonia to kraj zachodni i skandynawski – to typowa fraza tutejszych rządzących. Ma to dystansować Estonię od jej sowieckiej przeszłości. Bardzo ważnym więc elementem tego poglądu jest stosunek do NATO. Przynależność do paktu nigdy nie dzieliła estońskiej klasy politycznej. Obecnie w kontaktach z NATO Estonia chciałaby uzyskać zapewnienie, że powstanie w Tallinie chociaż jedna stała agenda paktu lub wręcz baza wojskowa. Działa co prawda w Tallinie NATO – wskie centrum walki z piractwem morskim, ale to władzom estońskim nie wystarcza. Powstanie w kraju jeszcze chociaż jednej agendy paktu ma być materialnym zapewnieniem bezpieczeństwa państwa. Wszak swojej ekspozytury wojska NATO niewątpliwie by broniły, nawet militarnie. To jest efekt narastających obaw przed agresywnymi, zdaniem władz w Tallinnie, krokami rosyjskimi.

Ze swojej strony Estonia chciałaby powiększyć swój kontyngent w Afganistanie. Obecnie przebywa tam 150 żołnierzy estońskich, a władze chcą podnieść tę liczbę o kolejnych dwudziestu. Dla nieco ponad milionowego tylko kraju jest to znaczny wysiłek.

Wcześniej absolutnie lojalnie wobec sojuszników Estończycy zachowywali się w Iraku utrzymując swój kontyngent do samego końca misji. Jednocześnie w Estonii nigdy nie było żadnych protestów przeciwko obecności wojska estońskiego na niebezpiecznych misjach zagranicznych. Jeśli nawet któryś z żołnierzy tam zginie to opinia publiczna niezbyt się tym wzrusza. Zwycięża pogląd, że przecież oni (żołnierze) pojechali tam za pieniędzmi. Dlatego też wielką dumę w Estończykach wyzwoliła decyzja amerykańska o ruchu bezwizowym do USA. Przedstawiano to jako sukces wynikający z lojalności wobec najważniejszego sojusznika czyli Ameryki. Sukcesy ekonomiczne gospodarki gruzińskiej przedstawia się tu także jako wpływ specjalistów z Tallina, którzy są w Tbilisi głównymi doradcami ekonomicznymi Saakaszwilego. Prezydentowi Gruzji doradzał między innymi Mart Laar.

Estońskie władze będą także naciskały na władze paktu północnoatlantyckiego, by ten jednoznacznie się wypowiedział, że ma opracowany plan solidarnej obrony każdego swojego członka przed agresją zewnętrzną. By artykuł 5 umowy waszyngtońskiej nigdy nie stał się pustym zapewnieniem. Jednocześnie Estonia zawsze będzie przypominała, że historia wojny rosyjsko – gruzińskiej musi być nauczką dla NATO – wskich strategów. Nie wolno też zapominać (zdaniem Estończyków), że Rosja w swoich oficjalnych dokumentach stwierdziła, że jej głównym przeciwnikiem jest właśnie NATO. Te wszystkie sprawy powinny więc mieć swoje odzwierciedlenie w, również oficjalnych, dokumentach paktu.

Wewnątrz Unii Europejskiej Estonia jednoznacznie lokuje się w grupie nowych demokracji dawnej Europy Wschodniej. Jednocześnie Estończycy to jedni z największych Euroentuzjastów. Ok. 90% mieszkańców kraju uważa, że akcesja do Unii była czymś bardzo pozytywnym. W roku 2003 w momencie referendum unijnego tylko niecałe 70% głosujących opowiedziało się za euro akcesją. Od jakiegoś czasu uznaje się wiodącą rolę Polski w tej grupie. Świadczy choćby o tym zachowanie prezydenta Ilvesa po katastrofie smoleńskiej. Błyskawicznie przypomniał on, że to właśnie prezydent Lech Kaczyński dzwonił z wyrazami poparcia dla estońskich władz w momencie masowych demonstracji ludności rosyjskojęzycznej w roku 2007. Bo władze Estonii już zrozumiały, że mimo ambicji skandynawskich i tak pozostaną przede wszystkim republiką postsowiecką.

Jednocześnie w całej klasie politycznej Estonii jest zgoda, że należy lobbować za umocnieniem kontaktów wewnątrz unijnych. Planem maksimum, za którym optuje oficjalny Tallinn jest wręcz konfederacja czy nawet federacja europejska. Jak najszybsze przechodzenie wszystkich państw Unii na euro jest jednym z elementów przyspieszających tę integrację. Jeśli w tej kwestii zdarza się jakaś krytyka to nie dotyczy ona meritum zagadnienia, a raczej sposobu realizacji tych celów. Gdyby było więcej federalizmu, więcej wolności w przepływie kapitału i siły roboczej to i kryzys nie dotykałby pojedynczych krajów, ale całą Unię. Wtedy i wyjść z niego byłoby, wedle estońskich polityków, łatwiej. Przewodniczący parlamentarnej komisji do spraw kontaktów z Unią, widzi obecne wyzwania przed jakimi stoi zjednoczona Europa, głównie w związku z czynnikami zewnętrznymi: międzynarodowa konkurencja, wyzwania ze strony nowych, światowych, potęg ekonomicznych, stabilność krajów sąsiadujących. Bo pojedyncze kraje unijne, nawet te najbogatsze tych wyzwań już podjąć nie mogą. Nie można też, wedle tutejszych polityków, iść na przekór woli największych krajów unijnych. A te poprzez wybór bezbarwnych urzędników na stanowiska „prezydenta” i ministra spraw zagranicznych Unii, wyraźnie dały sygnał, że nie są zainteresowane jakąś pospieszna integracją.

Planem rządu estońskiego na najbliższe miesiące w odniesieniu do Unii Europejskiej jest lobbowanie za umieszczeniem w Tallinnie agendy unijnej zajmującej się nowymi technologiami. Kontrkandydatem Estonii jest tu Francja. Dla Estończyków jest to kwestia prestiżowa. Wszak to właśnie ten kraj chwali się komputeryzacją i informatyzacją kolejnych dziedzin życia, tu także powstał najpopularniejszy komunikator – SKYPE.

- Trudno chyba mówić o jakimś ociepleniu stosunków z Rosją.

 

- Te stosunki są jakby zamrożone. Brak jest jakiegokolwiek dialogu między Rosją i Estonią. Ciągle nie ratyfikowano układu o granicy państwowej. Na konferencji w Helsinkach Ansip i Putin udawali, że się nie zauważają. Natomiast na ubiegłoroczną konferencję NATO w Tallinie nie przyjechała delegacja rosyjska. Oczywiście oficjalnie władze Rosji mówiły, że nieobecność na szczycie NATO to tylko efekt tego, że nie było tam żadnych interesujących Rosję tematów. To wpływa także na faktyczne ograniczanie stosunków z Rosją na niwie gospodarczej choćby. Jest to tym łatwiejsze, gdyż obydwie strony mają coraz mniej wspólnych interesów. Stan zamrożenia stosunków to także wyciszenie jakichkolwiek konfliktów. Temat rosyjski zniknął praktycznie z estońskich mediów. Choć jest kilka oznak próby normalizacji stosunków. Władze estońskie przestały protestować przeciwko budowie Nord Stream.

Polepszenie stosunków jednak będzie bardzo trudne. Elektoraty najważniejszych estońskich partii nie wyobrażają sobie, by można dopuścić Rosjan do ruchu bezwizowego, czy zlikwidować antyrosyjską preambułę w umowie o granicy. Ta preambuła nie jest częścią oficjalnego dokumentu międzynarodowego. To tylko deklaracja parlamentu estońskiego o powołaniu się na układ graniczny z Tartu w 1920 roku, który zatwierdzał w składzie Estonii także ziemie należące obecnie do Rosji. Prezydent Ilves był przeciwny preambule, ale głosował parlament.  Wielu Estończyków nawet za kapitulację wobec Rosji uważało fakt, iż na monetach pojawiła się obecna granica, a nie przedwojenna. To miał być dowód na kapitulację przed rosyjskim dyktatem. Sama preambuła, była adresowana do wszystkich Estończyków, by ci wiedzieli, że kiedyś granice kraju były inne. Ponadto w Tallinie uważa się, że nawet gdyby tej preambuły nie było to i tak Rosjanie znaleźliby pretekst do niepodpisywania umowy. Dlatego też politycy estońscy akurat w jednej kwestii są zgodni: nie będzie zmiany, ani likwidacji preambuły z układu o granicy. Bo to w interesie rosyjskim było utrzymywanie zaognionych stosunków ze swoją dawną republiką. I to mimo tego, że w Estonii można skończyć szkołę średnią czy nawet uniwersytet znając tylko język rosyjski. W nastrojach antyrosyjskich Estończycy utrzymują się także dzięki poczynaniom samych Rosjan. Mają liczne dowody, że Moskwa nie szanuje nawet tych, którzy chcieliby z nimi mieć dobre stosunki. Vide Litwa, mająca jak się wszystkim wydawało świetne stosunki z Rosją. A tu nagle zakaz (niewątpliwie polityczny) importu ich produktów mlecznych do Rosji.

Wedle wielu przedstawicieli estońskiej polityki, trzeba zachować wiele cierpliwości bo wiele spraw związanych z Rosją powinno się rozwiązać samoistnie. Na razie jest jeszcze zbyt wcześnie by mentalność Rosjan nie odbierała rozpadu ZSRR jako wielkiej katastrofy. Tym bardziej te procesy zmiany mentalności są utrudnione, gdyż przez ostatnie dziesięć lat Rosja funkcjonuje jako państwo autorytarne i na dodatek rewanżystowskie. Te tendencje nie pomagają w ustanawianiu stosunków dobrosąsiedzkich i zarazem równoprawnych o jakich marzą sąsiedzi Rosji.

 

- Nie należy chyba jednak przekładać stosunków pomiędzy choćby Tallinem i Moskwą oraz Petersburgiem  na grunt stosunków międzynarodowych.

 

- W stolicy rządzi prorosyjski mer Edgar Saavisaar. Jednoznacznie nawołuje on do poprawy stosunków z Rosją na gruncie ustępstw, których oczekuje Rosja. Nota bene każde spotkanie mera Tallina z władzami miast rosyjskich jest zawsze pompatycznie odnotowywane w rosyjskich telewizjach. Ma to dowodzić, że są w Estonii siły „zdrowo myślące”. Oczywiście z punktu widzenia Rosjan. A Saavisar idzie coraz dalej w tym kierunku. Nawet wicemerem stolicy mianował Rosjanina. Szacuje się, że 80% rosyjskojęzycznych głosuje w wyborach na kandydatów partii Centrum. Zbiera ona elektorat niezadowolonych z przemian po roku 1990. Ponadto Saavisar podpisał w imieniu swojej partii umowę o współpracy z putinowską „Jediną Rosiją”.

- Jakie miejsce w polityce międzynarodowej Estonii zajmuje Polska.

- Międzynarodowe stosunki polsko estońskie są bardzo dobre. Polska jest już praktycznie jakby członkiem nieformalnego klubu państw nadbałtyckich. Dwa razy do roku spotykają się na roboczo przewodniczący parlamentarnych komisji do spraw kontaktów z Unią Europejską z tych krajów. Polska jest dla Estonii coraz bardziej oczywistym liderem regionalnym czy to w kontaktach z Brukselą czy to w polityce wschodniej. Trzeba tu też pamiętać o bardzo dużej roli importu z Polski do Estonii polskich towarów.

- Dziękuję za rozmowę.

Krzysztof Szczepanik


Agencja Wydawniczo Reklamowa IKaT Press

wydawca serwisu www.europamaxima.eu
Braniewo, ul. Staszica 9
tel. +48602153412
Mail: redakcja@europamaxima.eu, ikatpress@wim.pl